... po prawie 3 mc na florydzie i wypelnieniu kontraktu ruszamy na podboj NY...
gdy wysiadamy na lotnisku jestesmy w lekkim szoku... to ciagle stany ale... floryda nawet przy przedmiesciach NY jest po prostu gleboka prowincja... dojezdzamy bez wiekszych problemow taksowka do naszego hostelu na manhattanie (jak szalec to szalec :) ) wieczorem piwko na tarasie a nastepne dni uplywaja nam na zwiedzaniu NY i szukaniu pracy ktorej niestety nie udaje nam sie za bardzo znalezc a ta ktora znajdujemy jest slabo platna ... postanawiamy wiec wracac do PL... i tutaj sie zaczyna... nie potrafimy dodzwonic sie na lotnisko... w hostelu robi sie dziwnie goraco... na ulicach chaos... dopiero po jakims czasie dowiadujemy sie ze jest totalna awarie energetyczna...
... brak pradu trwa kilka dni... po 2 dniach udaje nam sie 'zabukowac' bilet na samolot... tylko jak dostac sie na jfk? metro nie dziala a na drogach chaos... transportem kombinowanym typu taksowka/komunikacja autobusowa dojezdzamy na lotnisku... tam jest juz prad ale tak jak w calym NY panuje chaos... mieszkamy sobie na jfk 2 dni... w koncu wylatujemy...