... rano jak zwykle wczesna pobudka... sniadanie... podjezdza po nas autokar i ... okazuje sie ze jedna z osob zgubila paszport... zamieszanie 2h opoznienia... ale w koncu paszport odnajduje sie w pokoju hotelowym a my szczesliwie dalej ruszamy w strone rzymskiego miasta jerash... w autobusie oczywiscie obowiazkowe 'odkazanie'...
jerash robi wrazenie... szczegolnie aleja kolumn... upal daje sie we znaki ... dobrze ze nie jechalismy w lipcu :)
ruszamy dalej na granice...
tutaj odprawa trwa i trwa... atrakcja jest strefa bezclowa na ktorej ceny sa niezwykle przystepne... szczegolnie ze placi sie w dolarach a wtedy kurs byl w okolicach 2,1-2,3 zl... po zakupach przejezdzamy przez specjalne maty oraz wode aby oczyscic kola z "imperialistycznego brudu" ktory mozemy wwiezc do syrii... coz za ironia... nienawidza ameryki a wszedzie widac amerykanskie produkty napisy w jezyku angielskim a syryjczycy kochaja amerykanskie samochody :)
po 'oczyszczeniu' udajemy sie w kierunku basry...